O co chodzi w turystyce „za pół ceny”?

archiwum prywatne

Zbliżają się dziesiąta rocznica pierwszej akcji „Poznań za pół ceny”. O tym, jak się rozwinęła, co dała miastu i jak jest kopiowana przez innych rozmawiamy z jej twórcą, Janem Mazurczakiem, prezesem Poznańskiej Lokalnej Organizacji Turystycznej.

Mija 10 lat odkąd zapoczątkował Pan akcję „Poznań za pół ceny”. Jak ocenia Pan ją z perspektywy czasu? Co udało się osiągnąć? Jakie są wnioski na przyszłość?

Z tym nietypowym pomysłem zaczynaliśmy równo dziesięć lat temu, w weekend 24-25 maja 2008 r. Pamiętam, że wszyscy wtedy pukali się w czoło i mówili, że turystyka to nie supermarket i takie akcje nie mogą się udać. Nie przypuszczałem także, że tworzymy nie tyle akcję promocyjną, co bardziej produkt turystyczny.

Dzięki akcji udało się wykreować i wypromować pojęcie ciekawego i niedrogiego weekendu w Poznaniu. Mamy nawet stałych klientów „Poznania za pół ceny”, którzy rok rocznie przyjeżdżają i szukają nowości – a tych nigdy nie brakuje. Akcja dała dobrą markę PLOT w Poznaniu, pozwoliła lepiej poznać branżę, zdobyć jej zaufanie.

Niemniej, jesteśmy na pewno w fazie dojrzałości produktu. Nie jest to już akcja oryginalna, kopiuje ją pół Polski. Warto jednak pamiętać, że z „Poznania za pół ceny” wyrosły już inne nasze projekty. Na przykład promowane przez nas od początku przy okazji akcji atrakcje forteczne doczekały się własnej imprezy – wakacyjnych Dni Twierdzy Poznań, które dziś już same gromadzą kilkadziesiąt tysięcy odwiedzających.

Jak rozwinęła się akcja – ile podmiotów uczestniczyło w niej na początku, ile teraz? Jakie są wymierne korzyści dla Poznania i dla branży turystycznej?

W pierwszych edycjach brało udział kilkadziesiąt podmiotów. Kiedy jednak akcja okazała się skuteczna, kiedy przedsiębiorcy zauważyli setki dodatkowych gości u konkurencji, kiedy zobaczyli relacje medialne, to szybko liczba partnerów dobiła do około 200 i tylu mniej więcej zbieramy ich przy każdej edycji. Co roku w ramach akcji sprzedajemy ok. 90-100 tysięcy usług. Wiemy to dzięki współpracy z Katedrą Turystyki Uniwersytetu Ekonomicznego, która od pierwszej edycji bada efektywność projektu. W czasie akcji turyści i mieszkańcy wydają ok. 2,2 mln zł. Nie ukrywamy jednak, że najważniejszy wymiar miał dla nas walor promocyjny i pod tym względem sama akcja to od zawsze tylko pretekst.

Akcja Poznań za pół ceny to pierwowzór, jej twórcy mają więc prawo oceniać poczynania naśladowców. Ile miejsc w Polsce robi akcję weekend za pół ceny i z jakim skutkiem? Jakie błędy robią inni?

Naliczyliśmy ponad pięćdziesięciu naśladowców. To dwa razy więcej, niż kopiuje w Polsce „Noc Muzeów”. Niestety większość naśladowców nie wie chyba, skąd i dlaczego ten pomysł się u nas pojawił. Stąd problemy z jakością oferowanych usług. Nie każdy potrafi przypilnować, by oferowane usługi były faktycznie z 50 proc. rabatem, nielimitowane i pełnowartościowe. A już prawie nikt nie zauważa, że u nas jednak wyprzedaży towarzyszy bogaty i unikalny program turystyczny. Niestety, „weekend za pół ceny” jako marka tylko na takich niedoróbkach traci.

Poznań za pół ceny powstał na skutek konkretnego zapotrzebowania i specyfiki rynku hotelowego w tym mieście. Hotelarze w mieście targowym chętnie podniosą obłożenie w weekendy za pomocą tego typu promocji. Czy skopiowanie 1:1 tego pomysłu na inne rynki ma Pana zdaniem sens? 

Pomysł faktycznie narodził się, aby promować ofertę hotelową, która w Poznaniu ze względu na weekendowe niskie obłożenie była bardzo atrakcyjna cenowo. Do tej pory to właśnie hotelarze na początku roku wybierają taki weekend, w czasie którego nie spodziewają się targów, konferencji, a więc mogą oferować ceny znacznie niższe.

Niestety, wielu organizatorów tej akcji w Polsce w ogóle chyba terminu z hotelarzami nie konsultuje. W efekcie wielu z nich nie ma hoteli wśród swoich partnerów. A to już w mojej opinii wypacza sens akcji jako akcji turystycznej. Jeśli więc chcemy, aby akcja zapraszała do nas turystów, którzy mają zostać na noc, to rozmawiajmy z hotelarzami. Inaczej tworzymy produkt zastępczy, przeznaczony głównie dla mieszkańców. Pewnie też fajny, ale jednak nie turystyczny.

Czy uzasadnione jest przenoszenie takiej akcji na cały kraj? Mowa o inicjatywie MSiT, czyli „Polska zobacz więcej. Weekend za pół ceny”

Przenoszenie akcji na poziom krajowy jest bardzo trudne. Nie sposób bowiem ustalić niskiego sezonu dla całej Polski. W efekcie powstają wyspy z ofertami, porozrzucane po całym kraju. Oferty te bywają zresztą bardzo nierówne. Szalenie trudno wypromować wtedy konkretnych partnerów, miejsca. Nam udało się rozszerzyć akcję o okoliczne gminy, ale szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie zorganizować weekendu za pół ceny nawet dla całej Wielkopolski.

Jak ocenia Pan sposób organizacji ww. wydarzenia i jego efektywność?

Przyznaję, że jestem pod wrażeniem konsekwencji tych działań. Trudno oceniać efektywność dla akcji w całym kraju, ale jeśli celem jest zwrócenie uwagi w ogóle na możliwość spędzania weekendów w Polsce, to chyba nie jest źle. O akcji mówi się w mediach, jest obecna w komunikacji POT. W przyszłości może jednak warto zamiast dwóch akcji w roku, które akurat zawsze dla nas wypadają w szczycie wysokiego sezonu, pomyśleć o „Polsce za pół ceny” w miastach, w górach czy nad morzem. Wtedy łatwiej wybrać jeden niski sezon i wypromować konkretną ofertą.